Wróć do listy
10.04.2021

Sponiewierany klejnot

Tekst: Paweł Kobylański

Walec historii, który po 1945 roku przetoczył się przez Dolny Śląsk pozostawił po sobie zgliszcza niezliczonych obiektów, które zwyczajnie nie pasowały do modelu ustrojowego ludowego państwa. Większości nikt już nigdy nie zrekonstruuje. Pojedyncze uratowano i przywrócono im blask. Są jednak i takie, które wciąż liczą na nadejście lepszego jutra.

Opublikowany niedawno przez wydawnictwo e-bookowo album Niewidzialny Dolny Śląsk. Pałace, których już nie zobaczysz autorstwa Hannibala Smoke’a uświadamia niewtajemniczonym porażającą skalę dewastacji obiektów architektury, jaka miała miejsce po wojnie na terenach przyznanych Polsce w wyniku porozumień jałtańskich. Ale wciąż największym skandalem konserwatorskim na międzynarodową skalę pozostaje los pocysterskiego opactwa w Lubiążu. Miejscowość Lubiąż, położona około pięćdziesięciu kilometrów od Wrocławia, powstała w cieniu największego zespołu klasztornego w Polsce, uważanego za jeden z najwspanialszych kompleksów monastycznych w Europie. Wystarczy przypomnieć, że lubiąski zespół pałacowy jest dwa i pół razy większy od Zamku Królewskiego na Wawelu. Rozmiarami może konkurować z San Lorenzo de El Escorial, największym europejskim zespołem pałacowo-klasztornym położonym na północny zachód od Madrytu. Śledząc losy Lubiąża trudno jednak nie odnieść wrażenia, że ciąży nad nim jakaś starodawna klątwa, która prześladuje go przez wieki.

Czas prosperity
Historia miejsca sięga połowy XII wieku, gdy swój klasztor na wzgórzu w zakolu Odry założyli ojcowie benedyktyni. Nie zabawili tu długo, gdyż zaledwie w kilkanaście lat później, w 1163 roku przybyli do Lubiąża cystersi z Turyngii, sprowadzeni przez piastowskiego księcia, Bolesława Wysokiego. Zakon cystersów oprócz posługi duchowej umiał znakomicie zadbać o sprawy nieco bardziej przyziemne, prowadząc w klasztorze biznes zakrojony na szeroką skalę. Sprzyjały temu liczne nadania, umożliwiające terytorialną ekspansję zakonu, którego dobra i wpływy w szczytowym okresie prosperity rozciągały się od Wielkopolski aż po Kraków. Rozwojowi opactwa przeszkodziły dopiero wojny husyckie w latach 1428- 1432 i wojna trzydziestoletnia w latach 1618-1648. Po jej zakończeniu rozpoczął się „złoty wiek”, ponad stuletni okres gospodarczego i kulturalnego rozkwitu oraz spektakularnej rozbudowy. Na przełomie wieków XVII i XVIII gotycki kościół Wniebowzięcia NMP uzyskał wspaniały barokowy wystrój i wyposażenie. Rozbudowano dawne i pobudowano nowe obiekty: pałac opatów, klasztor, browar-piekarnię, szpital oraz wiele innych zabudowań gospodarczych. Przy okazji, poprzez wzniesienie wysokich murów, kompleks klasztorny uzyskał charakter obronny. Większość powstałych wówczas obiektów architektury istnieje i zachwyca do dzisiaj. Centrum założenia klasztornego wyznacza oś kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, monumentalnej gotyckiej świątyni z dwiema wysokimi wieżami górującymi nad opactwem i całą okolicą. Południową część kompleksu tworzy czworokątny budynek klasztoru pobudowany wokół prostokątnego dziedzińca, dotykającego bocznej ściany kościoła, a północnym Pałacem Opata, opartym na planie litery „L”. Fasada kościoła spina klasztor z pałacem.
Całość frontowej, bogato zdobionej barokowej elewacji ma prawie ćwierć kilometra długości! Wnętrza obiektów powstałych w „złotym wieku” wypełniały dekoracje wykonane przez czołowych twórców środkowoeuropejskiego baroku: Philipa Christiana Bentuma, Karla Dankwarta, Josepha Franza Mangoldta, Ignaza Alberta Provisore, Felixa Antona Schefflera, Matthiasa Steinla i Michaela Willmanna. Do dziś zachowały się dekoracje jedynie kilku najważniejszych, reprezentacyjnych wnętrz pałacu i klasztoru. Największym i robiącym największe wrażenie pomieszczeniem jest Sala Książęca zlokalizowana w północnym skrzydle pałacu opatów, przez wielu uważana za najpiękniejsze barokowe wnętrze na Śląsku. Jej olśniewający wystrój powstawał w latach 1734-1738 i jest plonem talentu znakomitych śląskich artystów: malarza Philipa Christiana Bentuma, rzeźbiarza Josepha Franza Mangoldta oraz sztukatora, Ignaza Alberta Provisore. Sklepienie Sali Książęcej ozdabia największy w Europie plafon wykonany w technice olejnej na płótnie o wymiarach 24×14 m. Malowidło gloryfikuje wiarę katolicką oraz dynastie Piastów i Habsburgów. Jego autorem jest Philip Christian Bentum, który namalował również obrazy międzyokienne przedstawiające historię życia cesarzowej Elżbiety Krystyny, żony cesarza Karola VI. Właściwym pendant do dzieł malarskich są imponujące rzeźby figuratywne dłuta Josepha Franza Mangoldta oraz sztukaterie. Można by je oczywiście dalej opisywać, ale najlepiej pojechać do Lubiąża i zobaczyć na własne oczy.

A jeszcze lepiej wysłuchać w tym miejscu koncertu muzyki barokowej. Miękki sufit i stiukowe dekoracje przyczyniają się do niepowtarzalnej akustyki jaką szczyci się Sala Książęca. Doprawdy trudno uwierzyć, że takiej klasy arcydzieło baroku może być przysłowiowym „dzieckiem niechcianym”, ale o tym za moment. Idyllę świetności lubiąskiego opactwa zakończyło przejście Śląska pod panowanie pruskie w wyniku wojen śląskich w drugiej połowie XVIII w. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że wystrój Sali Książęcej był alegorycznym, ale zdecydowanym manifestem ideowym Konstantego Bayera, ówczesnego lubiąskiego opata, jego niemym protestem, skierowanym przeciwko postępującej pruskiej inwazji Śląska i związanej z tym dominacji wiary ewangelickiej. Za tę kontestację nowej władzy i religii opat zapłacił wysoką cenę. Edyktem królewskim został usunięty ze stanowiska i musiał salwować się ucieczką. Ostatecznie po przegranych wojnach napoleońskich, zmuszających pruskiego króla do opłacenia Francuzom słonych kontrybucji, w roku 1810 nastąpiła rabunkowa kasacja majątków klasztornych na terytorium ówczesnego Królestwa Pruskiego, obejmującego wówczas także obszar Śląska. Zakon Cystersów w Lubiążu po 650 latach istnienia przeszedł do historii. Ruchomy i nieruchomy majątek klasztorny rozparcelowano. W roku 1823 władze w Berlinie przeznaczyły dawny klasztor na psychiatryczny zakład leczniczy. Podczas II wojny światowej ulokowano tu filię zakładów Telefunken, ściśle powiązaną z nazistowskim przemysłem zbrojeniowym. W fabryce działał obóz pracy przymusowej, w którym zatrudniano internowanych obywateli Luksemburga. Do dziś Lubiąż pozostaje miejscem największej martyrologii Luksemburczyków w historii. Prowadzono tu prace badawcze nad naziemnymi i lotniczymi systemami radiolokacyjnymi dla Luftwaffe, Kriegsmarine oraz wojsk obrony przeciwlotniczej. Przy okazji w lubiąskich laboratoriach dokonano epokowego wynalazku, który po wojnie zasadniczo odmienił oblicze świata – tranzystora.

Najwięcej szkód i zniszczeń dawnego klasztoru miało jednak miejsce w latach 1945-1947, pod rządami Armii Czerwonej. W maju 1945 roku w lubiąskim opactwie zorganizowano obóz przesiedleńczy dla radzieckich jeńców wojennych i robotników przymusowych powracających z Rzeszy, a zarażonych „bakcylem Zachodu”. Szukając skarbów, żołnierze radzieccy splądrowali kościół. Artefakty zdeponowane w krypcie pod jego posadzką zostały zniszczone lub zrabowane. Zbezczeszczono zwłoki około dwustu pochowanych w krypcie zakonników i donatorów klasztoru. Nie ocalał żaden z dwudziestu pięciu ołtarzy. Rozgrabiono i sprofanowano zakrystię, w której znajdowały się naczynia i księgi liturgiczne. Ocalałe jeszcze drewniane elementy ołtarzy, stalli i konfesjonałów zostały niemal w całości przeznaczone na opał. Trzeba przyznać ze wstydem, że proces dewastacji trwał także i po przejęciu obiektu przez władze polskie. Od 1951 roku część zabudowań kompleksu klasztornego była wykorzystywana jako składnica Domu Książki. W roku 1956 rozebrano część budynków gospodarczych przeznaczając materiał na odbudowę Warszawy. W roku 1967 Pałac Opata został przejęty przez Muzeum Narodowe we Wrocławiu z przeznaczeniem na magazyn. Pozostała część nieużytkowanego obiektu, pozbawiona w praktyce gospodarza, była regularnie rozkradana i systematycznie popadała w ruinę. W latach 70. Pracownie Konserwacji Zabytków z Wrocławia prowadziły jakieś bliżej nieokreślone prace budowlane, o mało co nie doprowadzając obiektu do totalnej ruiny. Dla ówczesnej władzy Pałac w Lubiążu był jedynie źródłem bólów głowy, którym zresztą w jakimś sensie pozostaje do dzisiaj. Po przełomie ustrojowym 1989 roku, garstka pasjonatów powołała do życia Fundację Lubiąż, która jako statutowy cel działalności wyznaczyła sobie rewitalizację zabytkowego pocysterskiego zespołu. Jednak pomimo istotnej pomocy ze strony Fundacji Pojednanie i kilku innych darczyńców, wciąż brakowało środków oraz spójnej wizji odnośnie docelowego wykorzystania obiektu. Pomimo tego podjęto niezbędne prace zabezpieczające i remontowe, zaczynając od powstrzymania grożącej katastrofy budowlanej. Solidnie naprawiono największy ceramiczny dach w Polsce i przystąpiono do żmudnych prac konserwatorskich. Dzięki temu udało się uratować i udostępnić do zwiedzania Salę Książęcą i Refektarz Opatów w pałacu, a w klasztorze Refektarz Letni i Bibliotekę. Odrestaurowano ponadto Kaplicę Książęcą w kościele i rozpoczęto prace elewacyjne. Tak naprawdę jednak to wszystko wciąż jest tylko kroplą w morzu potrzeb. W ciągu minionych trzydziestu lat odwiedzały Lubiąż znane osobistości ze świata polityki, kultury i show-bussinesu. Wypowiedziano wiele słów i wylano morze atramentu rozbudzając nadzieję, ale wszelkie dotychczasowe próby znalezienia poważnego inwestora czy choćby stałego mecenasa spełzły na niczym. Ostatni z nich, KGHM po zmianie opcji rządzącej wycofał się z umowy o współpracy. Zupełnie jak gdyby nad obiektem będącym autentycznym klejnotem architektury i sztuki baroku rzeczywiście ciążyło jakieś fatum. Niektórzy eksploratorzy dolnośląskich osobliwości utrzymują, że w murach dawnego opactwa wciąż skrywa się wiele ponurych tajemnic. Fundacja Lubiąż nadal działa, ale po przedwczesnej, niespodziewanej śmierci poprzedniego prezesa, postanowiono przekazać obiekt na rzecz Skarbu Państwa. Władze województwa dolnośląskiego podpisały wprawdzie w 2018 roku list intencyjny, ale bynajmniej nie kwapią się do przejęcia odpowiedzialności za ten najbardziej niedoceniony z polskich zabytków, który wbrew obiegowym poglądom jest głęboko zakorzeniony w naszej narodowej historii. Tymczasem odpowiednio potraktowany, Pocysterski Zespół Obiektów w Lubiążu mógłby jaśnieć jak prawdziwy klejnot na firmamencie już nie tylko Dolnego Śląska, ale całego kraju i regionu środkowoeuropejskiego. Mógłby stać się „polskim Davos” miejscem spotkań na najwyższych szczeblach i dumą narodową. Skala niezbędnych inwestycji jest znacząca, ale przewidywalna. Kiedy
mielibyśmy się tym zająć, jeśli nie teraz, kiedy korzystna koniunktura gospodarcza ostatnich lat oswoiła nas z kwotami budżetowymi o wielu zerach? Na ich tle rewitalizacja Lubiąża to naprawdę niewielki wydatek…

PS.
Autentyczny epizod wynalezienia tranzystora został wykorzystany w wydanej w ubiegłym roku powieści sensacyjnej Paula K. Martina Krawędź otchłani, której akcja toczy się częściowo na Dolnym Śląsku.

Paweł Kobylański, rocznik 1958, architekt działający w kraju i zagranicą.
Były członek zarządu Rady Architektów Europy, obecnie wiceprezes SARP ds. zagranicznych i uczestnik Rady Fundacji Lubiąż. Autor szeregu publikacji nt. architektury i zawodu architekta.

Artykuł ukazał się drukiem i online na łamach magazynu LaVie.
Pełen tekst w formacie PDF do pobrania.